„Czego potrzebujesz duszeczko / Żeby się dostać do nieba?” – zapytuje Guślarz przybyłe na obrządek duchy. Okazuje się, że aby dostać się do teatralnego nieba należy spędzić w Teatrze Polskim we Wrocławiu prawie 15 godzin i obejrzeć w tym czasie Dziady bez skrótów w reżyserii Michała Zadary. Cały zespół teatru – ten widziany na scenie i za nią/nad nią/pod nią – dał koronny dowód na to, że trudno byłoby mierzyć się z nim o tytuł najlepszego w Polsce. Równie trudno będzie wydarzeniom kulturalnym – nawet tym, objętym patronatami, których sobotniej inscenizacji odmówiono – przebić całość wystawienia mickiewiczowskiego dramatu w kategorii doniosłości. Po raz kolejny Teatr Polski przekracza granice, których istnienia możemy sobie wręcz nie uświadamiać, bo porywanie się na takie przedsięwzięcie już w fazie pomysłu jest bezprecedensowe, a w fazie wykonania – i to wykonania brawurowego – przechodzi bezapelacyjnie do historii.


W dwóch wcześniejszych odsłonach zostały zaprezentowane wpierw I, II oraz IV, a następnie III część Dziadów – w premierowym pokazie Dziadów. Całości mieliśmy okazję zobaczyć pierwszy raz Dziadów części III Ustęp oraz Objaśnienia. Jednak nawet te oglądane wcześniej epizody zyskały nowy, zupełnie wyjątkowy wymiar, kiedy można było obejrzeć je w ciągu jednego, długiego posiedzenia. Uwydatniło się bowiem to, w jaki sposób korespondują ze sobą poszczególne części dzieła Mickiewicza i jak powracają pewne motywy, schematy, tematy. Wiele też z zastosowanych zabiegów nie mogłoby się udać, lub nie udałoby się z takim powodzeniem, gdyby nie szczególne warunki, w których aktorom przyszło grać, a widzom oglądać Dziady.


Wiele aluzji, udanych żartów sytuacyjnych odnosiło się bezpośrednio do nietypowej okoliczności, w których znaleźli się zarówno artyści, jak i widzowie. Ten szczególny rodzaj humoru o improwizacyjnym zabarwieniu był często siłą napędową spektaklu – rewelacyjnie rozładowywał napięcie, sprawdzał atencję widzów, pozwalał też aktorom puszczać do publiczności oczko, tworząc w ten sposób unikalną więź. Kiedy Gustaw (Bartosz Porczyk) w ostatnich wersach mówi: „Życie moje ścisnąłem w krótkie trzy godziny”, Ksiądz (Wiesław Cichy) od razu poprawia go, wtrącając: „Czternaście!”. Wszelkie wzmianki o opływającym czasie, o nudzie czy o czekaniu opatrzone są stosownym gestem, miną lub tonem. Na podstawie tych właśnie motywów skonstruowany został Dziadów części III Ustęp – część dramatu, wydawałoby się najmniej sceniczna, a w zasadzie – w ogóle scenicznego potencjału nieposiadająca. Szczęśliwie Michał Zadara miał na ten temat zupełnie odmienne zdanie i zaopatrzył aktorów w instrumenty muzyczne. Podczas gdy jeden z aktorów wygłaszał długie, nużące teksty, jego koledzy na scenie grali – a zazwyczaj po prostu wydobywali z instrumentów pojedyncze takty – i parodiowali nas, walczących ze zmęczeniem widzów. Najjaśniej w tej roli rozbłysnął Rafał Kronenberg, który uparcie usiłował układać się do snu na perkusji. W kategorii oratorskiej zwycięski laur powinna otrzymać zaś Monika Bolly, która wygłosiła najdłuższy tekst, nie tracąc przy tym ani na chwilę zapału i energii. W czasie jej monologu kolejni aktorzy porzucali swoje instrumenty i uciekali ze sceny – robili więc to, na co każdy widz w czasie tego rodzaju scen ma ochotę zrobić, ale czego zazwyczaj nie robi. To kolejny sposób, w jaki Zadara zespolił widzów z aktorami podczas tego wieczoru – takie pomieszanie ról, umiejscowienie aktorów także na pozycji widza dało poczucie wspólnoty, symbiotycznego uczestniczenia w ogromnym, kulturalnym przedsięwzięciu. Z równie dużą dozą humoru reżyser potraktował Objaśnienia – w tej części zachwyt, poza samym konceptem, budzi sprawność obsługi technicznej sceny, którzy w zawrotnym tempie dokonywali zmian scenografii oraz aktorów, którzy równie błyskawicznie zmieniali kostiumy oraz wpadali w kolejne role. Pomysł wystawienia Objaśnień opierał się bowiem na przywracaniu krótkiego fragmentu sceny, w której pojawia się pojęcie wymagające zdaniem Mickiewicza szerszego wytłumaczenia, zatrzymywaniu tejże sceny i wkraczaniu Anny Ilczuk, która rzeczowym tonem dokonywała stosownych objaśnień. Cały trud, jaki musieli zadać sobie wszyscy artyści oraz technicy, by w kilka sekund przekształcić salon warszawski z III Części w salę koncertową, gdzie wygrywane były utwory z Ustępu jest kolejnym dowodem, na to, że Zadarze w żadnym stopniu nie można odmówić konsekwencji. Kolejny raz potwierdza się również, że „bez skrótów” nie musi oznaczać „bez pomysłu” – nawet z Objaśnień można było uczynić ciekawy inscenizacyjnie tekst.


Przy okazji odgrywania wspomnianych Objaśnień mogliśmy podziwiać także opanowanie i niesamowity profesjonalizm aktorów, którzy przez chwilowe techniczne problemy przeszli nie tyle gładko, ile z jeszcze większym sukcesem niż zakładałoby to odegranie scen w zaplanowanych warunkach. Kiedy bowiem pojawił się kłopot z wyświetlaniem obrazów na telebimach, w pierwszym zagranym epizodzie, który reżyser nakazał powtórzyć aktorzy puścili wodze fantazji: Anna Ilczuk wyrecytowała swój tekst kilkakrotnie szybciej niż w pierwszej wersji, a pozostali artyści wykorzystali dostępne na scenie rekwizyty – na przykład słuchawki – by ubarwić oglądany powtórnie fragment.


Na początku lutego trafiły do mediów informacje, że Prezydent RP Andrzej Duda odmówił udzielenia Dziadom. Całości honorowego patronatu, mimo że ten został przyznany wcześniej przez jego poprzednika Bronisława Komorowskiego. Sytuacja ta wywołała kontrowersje, lecz – z oczywistych względów – nie wpłynęła na kształt dzieła oraz odbycie się premiery. Natomiast pojawiło się w czasie spektaklu malutkie nawiązanie, wplecione zgrabnie w fabułę, a komentarz choć dobitny, został zastosowany z dużą klasą. Podczas scen balu u Senatora, korzystając z tego, że w tekście Mickiewicz zapisał tylko uwagę w didaskaliach, iż „towarzystwo stolikowe rozmawia po francusku” Adam Cywka wygłosił krótki francuski – lecz skonstruowany tak, by był zrozumiały dla wszystkich – tekst, w którym komentuje historyczne wydarzenie, jakim jest wystawienie całości Dziadów oraz brak zainteresowania ze strony Prezydenta i Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.


Wszyscy aktorzy – niemal cały zespół Teatru Polskiego, wzbogacony dodatkowo chociażby o dzieci zaangażowane do projektu z castingów – dali czternastogodzinny popis niesamowitych umiejętności. Zamiast oszczędzać energię, grali jakby ze zdwojoną siłą, przeskakując samych siebie z poprzednich, podzielonych odsłon. Można było odnieść wrażenie, że to publiczności towarzyszyło większe napięcie związane z tak ogromnym przedsięwzięciem teatralnym, aniżeli artystom – ci drudzy bowiem z zadziwiającą lekkością odgrywali kolejne sceny, pokonywali techniczne trudności, bawili się przy tym formą i niecodziennymi okolicznościami. Chętnie wykorzystywali każdą nadarzającą się okazję, aby nawiązać do wyjątkowości wydarzenia, w którym mieliśmy okazję wspólnie uczestniczyć. W finale wymiana oklasków – dziesięciominutowych owacji na stojąco – pomiędzy aktorami i widzami nie wydawała się wcale zwykłym konwenansem. Wzajemne podziękowania były tego bardzo długiego wieczoru czymś naturalnym.