Na początku "Orestesa" Michała Zadary Barbara Wysocka (Elektra) pokazuje kolejne slajdy z drzewem genealogicznym herosów greckiej mitologii. Z każdym szczękiem archaicznego rzutnika kolejne imię zmienia się w krwawą plamę.


Bohater tragedii Eurypidesa Orestes to w pewnym stopniu Hamlet, któremu się udało. Pomścił zabójstwo ojca - króla Agamemnona, zabijając jego morderczynię i jednocześnie własną matkę Klitajmestrę oraz jej kochanka wspólnika. Tyle tylko, że wraz z własną wspólniczką i zarazem siostrą Elektrą decyzją zgromadzenia ludowego w Argos skazany został na śmierć. By uniknąć kary, Orestes ucieka się do terroryzmu - bierze za zakładniczkę Hermionę, córkę Heleny, tej, przez którą wybuchła wojna trojańska, a Homer napisał "Iliadę".


Zadara umie zaskakiwać. Przez lata wyrobił sobie markę speca od klasyki. Takiego z zagranicznym backgroundem (wychował się w Stanach), który czyta ją inaczej niż zamęczani przez szkolne polonistki rodacy. Na nowo, czasem wnikliwie, czasem trochę efekciarsko. Zawsze efektownie.


Niekiedy się potykał. Nieraz, jak w "Aktorze" z Teatru Narodowego, wychodził obronną ręką z "mission imposible" - z na pozór zakurzonej kolubryny Norwida, nic prawie nie skreślając, zrobił wtedy błyskotliwe, dynamiczne przedstawienie o narodzinach kapitalizmu.


Przez ostatnie trzy lata Zadara zrealizował w Teatrze Polskim we Wrocławiu monumentalny projekt pierwszego wystawienia "Dziadów" Adama Mickiewicza, bez skrótów. Z wieszczem zmagał się na raty (kolejne premiery przeszło pięciogodzinnych odsłon), by wreszcie 20 lutego br. wystawić czternastogodzinne, zaskakująco atrakcyjne przedstawienie.


Producentem "Orestesa" jest niezależny teatr Zadary - Centrala. Premiera w warszawskiej Zachęcie została zrobiona wbrew często deklarowanemu przez reżysera filologicznemu pietyzmowi. Jego pomysł przepisania Eurypidesa to nie tylko skróty. Nowy przekład to język rodem z "Pitbulla" - ostentacyjnie prosty, telewizyjnie pospolity. Fabuła antycznej tragedii jest jednak zachowana, są kluczowe postaci i wydarzenia.


Na tle rozbuchanej, czasem niemal barokowej formy inscenizacji Zadary w teatrach repertuarowych zrealizowany na pograniczu offu "Orestes" wydaje się minimalistyczny do bólu. Biała, ręcznie rozsuwana kotara i trójka aktorów w czarno-białych, oficjalnych kostiumach, która wciela się w szereg postaci. Chwilami bardziej opowiadają, niż odgrywają akcję, chwilami groteskowo przerysowują antycznych bohaterów. A w przerwach siadają do gitar i perkusji, zmieniając się w zespół muzyczny. Twórcą muzyki do spektaklu jest Jacek Szymkiewicz "Budyń" z grupy Pogodno. To właśnie kojarząca się z tą formacją ironiczna stylistyka zapętlonych fraz i rockowy trans pobrzmiewają w partiach chóru. "Lecą zajebiste boginie" - to o ścigających Orestesa bóstwach zemsty Eryniach.


Zadara i jego ekipa robią przedstawienie z gitarowych brzmień, wypreparowanej z greckiej tragedii akcji i absurdalnego poczucia humoru. Gdy przyparci do muru Orestes (Bartosz Porczyk) i Elektra stają się terrorystami, przypominają nieporadnych złoczyńców z filmów braci Coen.


Zespół Zadary to wielokrotnie pracujący z nim aktorzy z muzycznym doświadczeniem. Wysocka to nie tylko aktorka, ale też reżyserka z sukcesami (m.in. operowymi) i Paszportem "Polityki" w kategorii muzyka poważna. To przede wszystkim jej energia niesie spektakl - Wysocka jest tu chwilami bardziej mówiącą wprost do publiczności performerką niż aktorką.


Sekunduje jej Porczyk - jego Gustaw/Konrad zmieniał niekiedy wrocławskie "Dziady" w musical. Zaś Mariusz Kiljan od dawna związany jest ze scenami muzycznymi i nagradzany na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej.


W poprzedzających "Orestesa" wywiadach Michał Zadara nawiązywał do zamachu na pierwszego polskiego prezydenta Gabriela Narutowicza, który został zastrzelony 16 grudnia 1922 roku właśnie w Zachęcie. Jak deklarował reżyser, interesują go przede wszystkim narodziny politycznej przemocy.


U Zadary tak jak u Eurypidesa demokratyczne mechanizmy nie są ostatecznie w stanie uchronić Argos przed rozlewem krwi. Zatrzymuje go deus ex machina, nie kto inny jak bóg Apollo. W "Orestesie" dzwoni do bohaterów i niczym mafijny boss wyższej rangi mówi, co zrobić - kogo sprzątnąć, kogo gdzie przenieść i kogo uciszyć. Sprawy poszły za daleko - więc najsilniejsi zrobią porządek przemocą. Pozorny happy end to puenta równie niewesoła, co nienowa.


"'Orestes' Zadary w Zachęcie. Elektra i Orestes jak terroryści z filmu braci Coen"

Witold Mrozek

Gazeta Wyborcza online - Kultura

01-09-2016


Wszystkie teksty Gazety Wyborczej od 1998 roku dostępne są w internetowym
Archiwum Gazety Wyborczej - największej bazie tektów w jezyku polskim w sieci