Kultura nie tylko dla bogatych

 

z wywiadem z Prof. Leszkiem Balcerowiczem pt: „Balcerowicz: uwolnić kulturę” polemizuje Michał Zadara

 

W wywiadzie dla GW pt. „Uwolnić kulturę,” prof. Leszek Balcerowicz stawia dwie główne tezy: a) państwo wcale nie musi finansować kultury wysokiej, by ta istniała, i b) że z kultury korzystają głównie bogaci. Obie tezy są nieprawdziwe i demagogiczne, ponieważ przedstawiają fałszywy obraz obecnego status quo: oto mamy system, który niepotrzebnie finansuje wysoką kulturę dla bogatych elit.  Te tezy są nieprawdziwe, ponieważ po pierwsze, o ile jakaś kultura istnieje w każdej sytuacji społecznej, to powszechny i demokratyczny system kultury, umożliwiający wszystkim obywatelom korzystania z kultury, może być tylko dziełem państwa – które ma ku temu moźliwości oraz konstytucyjny obowiązek „stworzenia warunków upowszechniania i równego dostępu do dóbr kultury” (art. 6 konstytucji RP). Po drugie, państwowy system finansowania kultury jest potrzebny nie bogatym, tylko właśnie biedniejszym obywatelom, którzy przy braku państwowego systemu gwarantującego niskie ceny biletów zostają na stałe  wykluczeni z kultury, a co za tym idzie, z życia wspólnoty. Przedstawnianie państwowych instytucji kultury jako miejsce spotkań bogatych jest zabiegiem anty-elitarnym i populistycznym, ponieważ te instytucje potrzebne są przede wszystkim jako miejsca gwarantujące biedniejszym obywatelom pełny dostęp do wiedzy i kultury.

Prof. Balcerowicz zarzuca obecnemu systemowi, że państwo dopłaca do dóbr, za które rzekomo nikt nie chce płacić. Ten argument brzmi racjonalnie – bo niby po co państwo ma płacić za coś, czego nikt nie kupiłby za pełną cenę?  Ale ten argument można go użyć przeciwko wszelkim wydatkom państwowym, ponieważ każdy mądry wydatek państwa idzie na jakieś dobro, za które sami obywatele nie mogą lub nie chcą płacić.  Myśląc w ten sposób, prof. Balcerowicz nie powinien godzić się na państwowe finansowanie budowy autostrad, czy na istnienie ministerstwa spraw zagranicznych.  Jeśli autostrady lub ministerstwa są naprawdę potrzebne, niech prywatne firmy je zbudują za własne pieniądze, dla zysku.  Skoro Profesor walczy z przekonaniem, „że jeśli państwo czegoś nie zrobi, to nikt tego nie zrobi” (nazywa tę postawę „postawą radzieckiego działacza.”) - niech protestuje przeciwko większym wydatkom państwa. Jeśli ma racje, a rząd się wycofa z autostrad i dyplomacji, społeczeństwo obywatelskie powinno samo sobie poradzić z problemami transportu i stosunków międzynarodowych.  

To prowokacyjne porównanie służy do tego, by określić pole, na którym toczy się nasza obecna dyskusja o systemie kultury w polsce. Nie  podlega wątpliwości, że kultura wymaga reform, że system obsadzania dyrektorów teatrów jest nieskuteczny, że instytucje mają niestabilne budżety, i że wpływ polityków na instytucje jest zbyt duży.  Tutaj nie ma sporu, i im szybciej nastąpią reformy, tym lepiej. Przy okazji próby reformy kultury, ekonomiści dogmatycznie wierzący w oczyszczanie każdej dziedziny życia z interwencji państwa chcieliby rozmontować cały państwowy system kultury, który powstał po to, by dać wszystkim, nie tylko bogatym, szanse na pełne uczestnictwo w kulturze.  Centralne pytanie w tym sporze jest politycze, nie ekonomiczne czy technokratyczne: czy kultura - czyli sieć filharmonii, teatrów, muzeów, festiwali oraz galerii – ma być dla państwa takim samym priorytetem jak budowa dróg? Konstytucja RP odpowiada twierdząco: państwow dlatego ma stworzyć „warunki upowszechniania i równego dostępu do dóbr kultury,” poniewaź jest ona „źródłem tożsamości narodu polskiego, jego trwania i rozwoju.”   

Prof. Balcerowicz krytykuje miasto Warszawę za to, że dopłaca między 70 a 400 zł do kaźdego biletu teatralnego, pytając retorycznie: „czy te pieniądze nie trafiają do ludzi o dochodzie wyższym niż przeciętny? Prawdopodobnie tak. To znaczy źe biedniejsi finansują konsumpcje bogatych.” Stałem w kolejce do Opery narodowej w zeszły piątek, z jego wywiadem w ręku i patrzyłem na widzów, którzy razem ze mna polowali na bilety. W tej kolejce po bilety na „Borysa Godunowa”, na balet i na kameralną, współczesną operę, nie stali dyrektorowie banków ani ekonomisci.  O bilety po 40 złotych walczyli ludzie, którzy – jeśli moźna sądzić po ubiorze — należą do gorzej zarabiających.  Tam, w kolejce po bilety na operę, stali ludzie których nie stać na wydanie 250 złotych na wolnorynkowy koncert Boba Dylana.  Założenie prof. Balcerowicza, że tylko bogaci korzystają z kultury, jest aroganckim przejawem pogardy dla biednejszych, i – co więcej – samospełniającym się proroctwem, ponieważ jeśli miasto przestanie utrzymywać ceny biletów na niskim poziomie, to niedługo rzeczywiście okaże się, że tylko bogaci zasiądą na widowni. I to na tym,  w końcowym efekcie, zależy ekonomistom nie uznającym nic oprócz wolnego rynku: biedni, kompletnie pozbawieni dostępu do kultury, staną się jeszcze tańszą i bardziej mobilną siłą roboczą, a bogaci będą mieli spokój w teatrze.

Taki manewr zresztą się już udał neokonserwatystom w USA, dwadzieścia lat temu.  Administracja Reagana zlikwidowała państwowy fundusz dla sztuki (NEA) pod pretekstem, że sztuka jest dla bogaczy i dewiantów, i ani jednych, ani drugich nie trzeba wspierać.  I rzeczywiście, dzisiaj w Stanach już tylko bogaci korzystają z kultury – co zmusza mnie do podejrzenia, że cały ten manewr był po prostu spiskiem bogatych, by wyrzucić klasy niższe z widowni Metropolitan Opera. 

Dla klarowności powtórzę: jeśli państwo przestanie dopłacać do biletów teatralnych, muzealnych, operowych i muzycznych, kultura stanie się wyłącznie domeną elit, kolejnym podziałem naszego społeczeństwa.  A jeśli rzeczywiście jest taka sytacja (trzeba by zrobić badania), że do teatrów przychodzą przeważnie ludzie bogaci, to rozwiązanie tego problemu polega na wystawianiu takich sztuk, i oprcowaniu takiego PRu, który by zainteresował widzów o każdym stanie zamożności, a nie na zniesieniu mecenatu państwa i wykluczenia ludzi biednych z kultury raz na zawsze – bo taki byłby efekt postulatów prof. Balcerowicza. 

Zgadzam się z profesorem Balcerowiczem, że system kultury wymaga reform, i jestem za każdą reformą która by lepiej wykorzystała środki w sektorze kultury, która by ograniczyła marnotrawienie pieniędzy i umożliwiła lepsze obsadzanie stanowisk kierowniczych, ograniczyła inkompetencje i tak dalej. Ale zanim zaczniemy reformować, musimy mieć jasność co do celów tych reform – o jakie społeczeństwo, i dla kogo dostępną kulturę, chodzi? Rozmontowywanie systemu odziedziczonego z PRL chyba nie ma sensu, jeśli w zamian nie mamy żadnej lepszej propozycji.

 

www.zadara.pl - 22/09/2009