Czy sztuka może zarabiać? Oj, może. Wystarczy spojrzeć na obrazy, jakie bohater sztuki Norwida "Aktor", hrabia Jerzy (Oskar Hamerski), wstawia do swojej willi. "Portrait of an Artist (Pool with Two Figures)" Davida Hockneya - chwilowo nie do kupienia, ale ceny za sprzedawane w ostatnich latach obrazy artysty wahały się między 2,6-4,6 mln dolarów. Jacek Malczewski, Józef Simmler - ich najmniejsze oleje chodzą po dziesiątki tysięcy dolarów. Czy sztuka powinna zarabiać? W tej sprawie reżyser Michał Zadara wprowadza spore zamieszanie. Nie dokonał żadnych korekt w tekście, którym Norwid (pisząc w 1862 i 67 roku) zareagował na bankructwo bankiera francuskich arystokratów Thurneyssena i wprowadził do polskiej literatury temat "elity a pieniądze". "Aktor" to nadal jest historia hrabiego Jerzego, który po bankructwie finansisty Glückschnella traci majątek własny oraz zabezpieczenie matki (Ewa Wiśniewska) i siostry Elizy (Patrycja Soliman). Akcja nadal rozgrywa się w środowisku aktorów, do których lgnie zrujnowany hrabia. A jednak przygotowany przez Michała Zadarę spektakl wydaje się chwilami reklamówką thatcheryzmu. Wyznaniem wiary w państwo, które zamiast opiekować się obywatelami, pielęgnować ich artystowskie rozmamłanie - brutalnie motywuje ich do działania. Nie pozwala im na sentymenty, neurozy czy chwile wzniosłej słabości - zmusza, by wzięli się do pomnażania PKB. Sztuka w tym świecie jest usprawiedliwiona jedynie jako inwestycja. Albo rzemiosło odwzorowywania życia ładnie i bez komentarza, wedle zasady ukutej przez Tuwima: "że dom... że Stasiek... że... koń, że... drzewo". Reżyser w Narodowym pokazuje, jak miałaby wyglądać taka sztuka przyjemna, niedroga, zakorzeniona na równi w naturze ludzkiej, filozofii i systemie bankowym. Zresztą nie po raz pierwszy. Podobnie skonstruował najbardziej luksusowy spektakl ostatniego sezonu, czyli "Wielkiego Gatsby'ego" (Teatr Polski w Bygdoszczy). Proponuje teatr, który obsesyjnie opowiada historie trywialne, ale prawdziwe, osadzone w werystycznych sceneriach. Ćwiczy zdolność sztuki do zabawy konwencją i tworzenia iluzji, podobnie jak twórcy tegorocznych oscarowych pewniaków - "Artysty" czy filmu "Hugo i jego wynalazek". Odpowiada tym samym na "Manifest kontrrewolucyjny" Jacka Głomba. Dyrektor teatru w Legnicy (scena, która miała swój najlepszy moment dobrych kilka lat temu) zarzucał "modnym reżyserom", że tworzą hermetyczne kolaże. Zamiast porządnych historii o prawdziwych ludziach zastawiają na widzów intelektualne i emocjonalne pułapki. Wrzucają ich do nieprzyjaznego środowiska i obrzucają "dyskursami krytycznymi". Zadara stara się być uprzedzająco przyjazny, okręca publiczność na ruchomej platformie, zwalniając ją z konieczności nadwerężania szyi. Płynnie, filmowymi przejściami, przenosi widzów między realistycznie urządzonym holem willi, zrekonstruowanym 1:1 wnętrzem warszawskiej kawiarni Antrakt i odtworzoną z dbałością o każdy pęknięty kinkiet czy przebarwienia boazerii recepcją prowincjonalnego hotelu. Wszędzie wiszą zegary wskazujące realny upływ czasu. Prawda i tylko prawda. Jest porządny bohater, z którym można się utożsamić. Baron Erazm Potocki (Mateusz Rusin), który do artystycznego Antraktu zabłądził z aktówką w przerwie na lunch, to człowiek myślący realnie. Ten solidny biznesmen to wzór cnót neoliberalnych. Największy komplement, jaki może od niego usłyszeć kobieta, brzmi: "porządna - powierzyłbym jej krowiarnię". To, jak bardzo tekst Norwida przystaje do naszych czasów, jest niemal komiczne. Finansista Glückschnell - Lehmann Brothers. Kryzys arystokracji żyjącej ponad stan - kryzys klasy średniej sformowanej z beztroskich kredytobiorców. Dyskusje o "powinnościach moralnych i finansowych sztuki" - manifesty artystów modnych i "kiedyś modnych" na podobny temat. Co jednak sądzi o tym sam reżyser? Łatwiej zrekonstruować to z wywiadów niż ze spektaklu. Michał Zadara w wystąpieniach oburza się często na polityków zbyt lekko traktujących powinności państwa wobec dziedzictwa kulturalnego. W mocnych słowach oskarża rządzących. Uważa, że odbieranie obywatelom dostępu do ambitnej, eksperymentalnej sztuki (w którą wpisane jest także ryzyko artystycznej porażki) to niegodziwość. Prowadzi do ogłupienia obywateli i rozbicia ich poczucia wspólnoty. Powołuje się na konstytucję, przypominając: państwo ma obowiązek "marnować" pieniądze na artystów i już. W przedstawieniu podsuwa jednak swoim oponentom sporo argumentów przeciwko sobie. W fantastycznej scenie w willi gwiazdor Pszonk-Kin (Arkadiusz Janiczek) podszywa się pod finansistę i wygłasza do Elizy długą pochwałę życia rozsądnego. Pyta: co faktycznie jest moralne? Romantyczny gest ratujący honor kobiety kosztem kilku finansistów czy ocalenie tych finansistów, a wraz z nimi tysięcy miejsc pracy i bezpieczeństwa gospodarczego kraju? "Napoleon nazwał nas narodem sklepikarzy - mówi ojciec do Margaret Thatcher w filmie "Żelazna Dama". - Chciał nas obrazić, ale ja przyjmuję to dziś jako komplement". Ten duch podziwu dla przekupniów, ciułaczy czy po prostu ludzi zapobiegliwych panuje także w "Aktorze". Decyzja Jerzego, by mimo wszystko oddać się nierozsądnej, niepotrzebnej nikomu zabawie w sztukę, można odebrać jako kaprys straceńca. Gorzkim komentarzem jest rozbrzmiewające w tle "Once in a Lifetime" Talking Heads.» "Norwid przewidział upadek Lehmann Brothers" Joanna Derkaczew Gazeta Wyborcza nr 32 Link do źródła 08-02-2012