Trochę więcej spodziewałem się po powrocie Michała Zadary z dobrowolnego rocznego urlopu. Przy okazji przespał bodaj najważniejszy teatralny sezon w ostatniej dekadzie. Więc chyba niebezpodstawnie wydawało mi się, że jak już wróci do teatru, to huknie. Nic z tego. Nadal spełnia się w scenicznych drobiazgach, pociągają go formy hybrydyczne, przypisy i dygresje do klasyki.

W szczecińskim "Noclegu w Apeninach" nową jakością jest realistyczny background. Na scenie przeniesiony w skali 1:1 nocny bar z przygranicznej miejscowości Apeniny, niedaleko przejścia w Kołbaskowie. Byle jakie stoliki, tandeciarski zespół, krzykliwa barmanka o słodkiej ksywce Lizeta (ostra Maria Dąbrowska). Nad blatami stolików wiszą mikrofony, bohaterowie wyśpiewują do nich swoje troski, żale i nadzieje. Zadara zderza XIX-wieczne maniery aktorskie i wokalne (kwestie "na boku", rozmaite "szerokie gesty") z obyczajową kpiną. Same postaci to panoptikum Polski B, odpowiedź na groteskowe "maszyny wokalne z teatru Marthalera", zaproszone na dancing w kwaterze byle jakiej miłości. Imprezowy młodzian, niejaki Antonio (Wojciech Sandach), usiłuje odbić szemranemu biznesmenowi Fabricjowi (fenomenalnie cyniczny Paweł Niczewski) narzeczoną, seksualną niewolnicę Rozynę (Kinga Piąty z wyglądem jak trzeba). W uwspółcześnianiu tej wodewilowej błahostki Zadara idzie tropem Barbary Wysockiej z jej niedawnych "Pijaków" wedle Bohomolca*: przenieśmy zwietrzałą sztuczkę w nowe realia i sprawdźmy, co będzie. Nie skreślajmy za wiele, ale dajmy słowom nowy kontekst (choćby pastiszową muzykę lidera Pogodno - Budynia). Pod koniec zaś zróbmy cyniczną przewrotkę: Rozyna nie zostanie ocalona, z łap Fabricja pójdzie pod dwuznaczną opiekę właściciela baru Anzelma (szarmancko chwytający dziewczęta za pośladki Grzegorz Młudzik), który będzie ją teraz, jak mówi prosty lud, posuwał w zastępstwie syna ciamajdy.

Zadara nazwał swój spektakl - podobno przewrotnie - "operetką interwencyjną". Ma ona być jakoby głosem w obronie traktowanych jak towar kobiet zza wschodniej granicy. Jeśli mówił serio, to szczecińska premiera broni się wyłącznie jako sprawny muzyczny show; z przesłaniem można dyskutować. Oburzenie na traktowanie kobiet przez polskich dresiarzy jest oczywiste. Kogóż zdziwi, że w tej cwaniacko-zdegradowanej Polsce pijaki i buce kogoś gwałcą i dręczą. Zadara trafiłby celniej, gdyby ujął się na przykład za molestowanymi aktorkami w prowincjonalnych teatrach. Nie wiem, czy zdarzają się takie sytuacje, ale przynajmniej włożyłby kij w mrowisko. A tak tylko "lalalalalaaa" z Budyniem sobie śpiewamy.

"Pijacy i pijaki"
Łukasz Drewniak
Przekrój nr 44/03.11.09
05-11-200

 

za e-teatr.pl